- Nie wolno hejtować.
- I już? To takie proste? - pytam.
- No tak. Hejt jest zły - z przekonaniem odpowiada nastolatka.
- Uważasz, że ludzie o tym nie wiedzą?
To na moment wybija dziewczynę z rytmu. Po chwili tłumaczy:
- Może sami nigdy nie byli po tej drugiej stronie i nie wiedzą, jak to wpływa na człowieka.
- Sądzisz, że jak im o tym powiemy, to przestaną hejtować?
Cisza. Niepewne skinienie głowy.
- Mieliście już wcześniej w szkole lekcje poruszające temat hejtu?
- Tak, wiele razy.
- Czy po tych lekcjach hejt się skończył? Dzieci i młodzież przestały hejtować innych? Przestały odpowiadać hejtem na hejt?
- Nie.
- To może jednak zasada “nie wolno hejtować” nie działa? Może trzeba pomyśleć o takich, które zadziałają?
Dziewczyna patrzy w podłogę. Inni obserwują jej reakcję. Nie chcę stawiać nastolatki w trudnej sytuacji, więc zwracam się do wszystkich:
- Pomyślmy razem o takich zasadach, które faktycznie pomogą nam zatrzymać się, zanim zareagujemy i uspokoić emocje. A potem spokojnie się zastanowić, jaka reakcja będzie w danej sytuacji najlepsza.
Ta sytuacja to tylko jeden z wielu przykładów tego, jak dwulicowe bywa nauczanie. Niby nauczanie jest, program zrealizowany, dzieci nawet coś z tych lekcji wynoszą, tyle że nic się nie zmienia. Edukacja pełna jest pustosłowia. Pięknych haseł, które nie mają pokrycia w działaniu. Podobnym przykładem jest rzucane przez nauczyciela podczas lekcji “Uspokój się”. Może to na chwilę przywoła ucznia do porządku, ale nie rozwiąże problemu, jakim może być np. znudzenie albo silna potrzeba ruchu, albo potrzeba bycia zauważonym. Pustosłowiem są też wyskakujące jak grzyby po wrześniowym deszczu piękne zdjęcia przyrody symbolizujące spokój i hasła w stylu: “Nauczycielu/ Nauczycielko! Pamiętaj w tym roku o swoim dobrostanie!” Mam déjà vu. Takie posty pojawiają się co roku, odkąd sięgam pamięcią. Spotykają się z żywymi reakcjami, jakby reagujący naprawdę wierzyli, że to ich zmotywuje do dbania o dobrostan. A potem wpadają w kierat codziennych obowiązków i budzą się kilka tygodni później przemęczeni. Oczywiście, nie wszyscy. Niektórym udaje się dbać o swoje zdrowie. Nie sądzę jednak, że dzieje się to pod wpływem pięknych haseł. I niby w głębi duszy wiemy, że to nie działa, ale i tak zachowujemy się jakbyśmy wszyscy umówili się, że to jakaś grupowy sekret. Może jak będziemy to wystarczająco często powtarzać, to w końcu zadziała. A może chociaż da odrobinę nadziei. A może po prostu zaspokoi potrzebę bycia widzianym i zrozumianym. A może jest okazją do zebrania kilku lajków? Sądzę, że te hasła służą zupełnie innemu celowi. Chociaż brzmią empatycznie. Czyżby za ekranem czaiła się Hipokryzja?
Edukacja pełna jest pustosłowia. Są nim także reguły wyuczone na pamięć. Najlepiej na ocenę. Dzieci - ba, dorośli także! - świetnie znają reguły. Recytują je bezbłędnie. Potrafią określić, jakie kolory pojemników połykają poszczególne rodzaje śmieci. Zgodnie stwierdzają, że przyrodę należy chronić. Na pytanie o używanie urządzeń ekranowych odpowiadają, że za dużo to dla nich niedobrze. Jednak kiedy wchodzimy w każdy temat głębiej, zbliżając się do realiów codziennego funkcjonowania okazuje się, że kartonik po soku wyrzucają gdzie popadnie; próbują zabić owada, który wpadnie przypadkiem do sali lekcyjnej oraz nie potrafią określić, ile to jest “dużo” ekranów.
Być może to kwestia źle postawionego celu. Celem profilaktyki hejtu nie jest to, żeby młodzież wiedziała, co to jest hejt tylko to, żeby reagowała na hejt. Nie tylko wiedziała, jak reagować, ale reagowała. Do osiągnięcia tego celu nie wystarczą 1 czy nawet 2 lekcje, ale trzeba o tym rozmawiać ciągle, pokazywać, jak to robić, rozmawiać o konkretnych sytuacjach. Do osiągnięcia tego celu potrzebne jest też zaufanie. Zaufanie uczniów do nauczycieli, dzieci do rodziców, ale też nauczycieli do uczniów i rodziców do dzieci. Zaufanie, że jak coś się dziecku wydarzy, to dorosły wysłucha z empatią i udzieli wsparcia. Zaufanie, że jak dziecku coś się wydarzy, to podejmie świadomą decyzję, jak zareagować. A najlepiej przyjdzie nam o tym opowiedzieć. Lekcje robimy - w tym jesteśmy dobrzy. Ale z zaufaniem jest już gorzej. Dużo gorzej.
Być może to kwestia braku wiedzy. Od nauczycieli i nauczycielek wymaga się bardzo dużo. Powinni znać się na wielu obszarach, a przecież nie zawsze tak się da. Skąd ktoś, kto wykształcił się do projektowania procesu edukacji matematyki, albo biologii, ma wiedzieć na tyle dużo o hejcie, żeby móc poprowadzić o tym skuteczne zajęcia? Materiałów jest dużo, ale nie wszystkie są lotne. Wysyp organizacji wspierających szkołę sprawił, że z zalewu treści edukacyjnych trudno jest wyłowić te naprawdę wartościowe. A nawet jak nam się uda, to przyswojenie tych informacji i zbudowanie z nich wiedzy wymaga czasu. A tego ciągle brak.
I tu na białym koniu wjeżdża Hipokryzja uśmiechając się pokątnie. Bo żyjemy w ciągłym przeświadczeniu, że czasu brak, że mamy za dużo obowiązków. Tylko że jak zdobędziemy się na odwagę, żeby krytycznie przeanalizować to, co zajmuje nam czas może się okazać, że wiele z tych rzeczy jest nam niepotrzebne. Bo czy potrzebujemy kolejnego projektu - ciekawego, a jakże! - kiedy nasi uczniowie mają problemy z opanowaniem podstaw jakiegoś zagadnienia? Albo czy jest sens na lekcji robić zdjęcia na stronę szkoły kiedy te kilka minut można by poświęcić na obserwację uczniów i uczennic, aby lepiej rozumieć ich potrzeby? Tu nawet nie chodzi o sam czas poświęcany na robienie zdjęć, ale o to, czym zajęte są myśli nauczycielki: jeśli jestem nastawiona na wyłapanie dobrej okazji do zdjęcia, to nie dostrzegam tam ucznia, tylko scenę do zdjęcia. Mam w tym doświadczenie. Niestety.
Dużo czasu zajmuje też bieżąca komunikacja - z dyrekcją, z nauczycielami, z rodzicami, z uczniami (w przypadku tych starszych). Jeśli odbywa się twarzą w twarz, to pół biedy. Gorzej z komunikacją zapośredniczoną, która rzadko kiedy płynie jednym ustalonym odgórnie kanałem i nie zawsze w godzinach pracy. Oprócz e-dziennika są grupy na komunikatorach - kilku; czasami są media społecznościowe, gdzie trzeba odpowiadać na komentarze; teamsy albo meet. Czy to jest naprawdę potrzebne? Jaką wartość wnosi to do naszej pracy, której celem jest - przypomnijmy - stworzenie warunków niezbędnych do rozwoju ucznia?* Celem oświaty nie jest promowanie szkoły czy konkurowanie z innymi szkołami w rankingach ani zaopiekowanie obaw rodziców. Czasami dużo czasu uwalnia wypracowanie jasnych zasad komunikacji. Naprawdę.
W przypadku edukacji zdrowotnej doświadczyliśmy istnego festiwalu Hipokryzji. W mediach, w kościołach, na szkolnych zebraniach, na czatach i forach rozgrywał się istny spektakl, grający na naszych emocjach. Bo przecież chodzi o dobro dzieci. A kiedy mówi to poważna instytucja, to można uwierzyć bezrefleksyjnie i nie wolno zadawać pytań, bo jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam. Do dzisiaj trudno jest mi zrozumieć, jak to możliwe: ludzie boją się tego, że uczący ich dzieci żywy człowiek - z krwi i kości, z którym można porozmawiać i wyrazić swoje obawy - zachęci uczniów i uczennice do przedwczesnej inicjacji seksualnej albo przedstawi im nieodpowiedni obraz życia seksulanego. A jednocześnie ci sami dorośli kupują swoim kilkuletnim dzieciom smartfony z dostępem do internetu i pozwalają im samodzielnie eksplorować przestrzeń online łudząc się, że na pewno nie trafią na treści pornograficzne. Problem w tym, że dzieci widzą te treści. W ostatnim kwartale 2024 r. widziało je 51,3% dzieci w wieku 7-14 lat. **
Hipokryzją jest też nauczanie, że należy ograniczać używanie urządzeń ekranowych, a jednocześnie wystawianie dzieci na działanie ekranów na ulicach, w komunikacji, a nawet w szkole, jeśli na każdej lekcji dzieci wpatrują się w monitor multimedialny. Hipokryzją jest uczenie dzieci o zdrowym żywieniu, podczas gdy w internecie, w telewizji i na reklamach miejskich dziecko bombardowane jest widokiem szczęśliwych ludzi jedzących chipsy i pijących słodkie napoje. Pozbycie się tej hipokryzji to zadanie dla rządu - edukacja nie jest przygotowaniem do życia w społecznej rzeczywistości. Ona jest rzeczywistością i powinna być spójna z przekazem pozaszkolnym. Ograniczenia reklam pewnych produktów to byłoby działanie dla dobra społeczeństwa. Bo na razie raczej widać dobro firm.
Zresztą Hipokryzja w dziedzinie nowych technologii to Hipokryzja szczególna. Ma nawet swoje imię: Prawa Dorosłych. Dzieciom nie wolno w szkole korzystać z telefonów, ale dorośli podobno mają inne prawa: nauczyciele na przerwach, czasami nawet na lekcjach; rodzice czekający w szatni na swoje pociechy; rodzice dzwoniący lub piszący wiadomości do dzieci wtedy, kiedy one powinny być skupione na lekcji. Mówimy dzieciom, że telefon je rozprasza, że można się uzależnić, że lepiej rozmawiać z ludźmi twarzą w twarz bo relacja na żywo ma większą wartość. Uczymy dzieci, żeby nie publikowały swoich zdjęć w sieci, bo nie wiadomo, co się z tymi zdjęciami potem stanie. Opowiadamy im o tym, że media społecznościowe już dawno przestały być społecznościowe, a obecnie są mediami atencyjnymi, żerującymi na naszej uwadze. Ale z naszego działania wynika, że w momencie osiągnięcia dorosłości bańka negatywnych konsekwencji znika. Jako dorośli nosimy telefony przy sobie, jakby nas nie rozpraszały. Co chwilę zerkamy, czy nikt nic nie napisał, bo sięganie po telefon co chwilę nie tworzy u dorosłych nawyków. Rozmawiając z dzieckiem mamy telefon w ręku, bo przecież pracujemy (serio?!). Publikujemy zdjęcia dzieci, bo jak opublikują je dorośli, to wtedy te zdjęcia są bezpieczne. Wstawiamy w mediach społecznościowych zdjęcie z kolejnej konferencji i kolejny zdobyty certyfikat. Jakby wejście w dorosłość i podjęcie pracy zmieniło nie tylko nas, ale też internet i urządzenia ekranowe. Tylko że urządzenia ekranowe mają taki sam wpływ na każdego. Wobec tego jeśli Prawa Dorosłych oznaczają prawo do bycia rozproszonym, prawo do uzależnienia, prawo do osłabienia relacji, prawo do łamania praw innych osób oraz do narażania bezpieczeństwa dzieci, prawo do zakłamania prawdy o swoim życiu - to ja kicham na takie Prawa.
Ja w ogóle nie lubię tych wszystkich Hipokryzji. Uważam, że dyskredytują nas w oczach dzieci. Dzieci uczą się przez naśladowanie. Czego zatem uczymy je swoim zachowaniem? Jaki przykład dajemy? Powinniśmy uderzyć się w pierś i przyznać do braku autentyczności, do okłamywania dzieci i samych siebie. A potem zmieńmy swoje zachowanie, bo to zmiana jest rezultatem uczenia się. Nie wyrecytowana formułka. A usprawiedliwianie się odgórnymi wymogami czy presją społeczną deprecjonują nas w oczach podopiecznych. Ale przecież zawsze możemy odwrócić kota ogonem i poskarżyć się, że dzieci nie mają autorytetów...
* Preambuła Prawa Oświatowego: Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.
** Bigaj, M., Ciesiołkiewicz, K., Mikulski, K., Miotk, A., Przewłocka, J., Rosa, M., Załęska, A. (2025). Internet dzieci. Raport z monitoringu obecności dzieci i młodzieży w internecie. Warszawa: Fundacja „Instytut Cyfrowego Obywatelstwa” oraz Państwowa Komisja do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15.